Dodano: 21 listopada 2019r.

Lekarze wprowadzili pacjenta w stan anabiozy, by mieć czas na operację

Zespół lekarzy z University of Maryland School of Medicine po raz pierwszy w historii wprowadził ludzi w stan anabiozy stosując metodę EPR – donosi „New Scientist” na swoich stronach internetowych. Przełomowe badania miały na celu dać chirurgom więcej czasu na uratowanie życia ciężko rannych pacjentów.

Operacja

 

Samuel Tisherman z University of Maryland School of Medicine przyznał w rozmowie „New Scientist”, że kierowany przez niego zespół lekarzy wprowadził przynajmniej jednego pacjenta w stan anabiozy. Niestety nie zdradził, ilu pacjentów wprowadzono w stan radykalnego obniżenia aktywności życiowej organizmu i ilu z nich udało się uratować.

Tisherman o eksperymentach z nową metodą mówił w poniedziałek podczas sympozjum New York Academy of Sciences, na którym omawiano zagadnienia związane z reanimacją. Podczas wystąpienia przyznał, że wielu ludzi z poważnymi obrażeniami udałoby się uratować, bo chirurdzy wiedzą, jak to zrobić, ale w nagłych przypadkach zwyczajnie brakuje im czasu. Stąd koncepcja z wprowadzaniem ciężko rannych pacjentów w stan anabiozy.

Metoda EPR

Metoda polega na szybkim schłodzeniu ciała pacjenta do 10-15 stopni Celsjusza poprzez zastąpienie jego krwi lodowatym roztworem soli fizjologicznej. Spowalnia to aktywność mózgu na tyle, aby kupić chirurgom czas - kilka godzin - na przeprowadzenie operacji ratujących życie. Pacjent po schłodzeniu i odłączeniu od aparatury pompującej roztwór soli fizjologicznej, trafia na salę operacyjną. Taki stan kwalifikowałby się do stwierdzenia zgonu.

Technika ta przeznaczona jest dla nagłych przypadków - ciężko rannych pacjentów, z ranami kłutymi lub postrzałowymi, którzy stracili ponad połowę objętości krwi. W takich przypadkach lekarze mają tylko minuty na przeprowadzenie operacji, a szansa na przeżycie wynosi mniej niż pięć proc.

Technika, o której wspomniał Tisherman nazywa się EPR - emergency preservation and resuscitation. Poprzez spowolnienie aktywności życiowej organizmu, ma ona dać chirurgom cenny czas na uratowanie życia. Tisherman dodał, że w ten sposób można „kupić” nawet dwie dodatkowe godziny na przeprowadzenie operacji. Następnie pacjentowi przetacza się krew, ogrzewa i przywraca krążenie.

W normalnej temperaturze ciała, czyli w około 37 stopniach Celsjusza, nasze komórki potrzebują stałego dopływu tlenu do wytworzenia energii. Kiedy nasze serce przestaje bić, krew nie przenosi tlenu do komórek, które zaczynają obumierać. Bez tlenu nasz mózg może przetrwać tylko około 5 minut, zanim nastąpi nieodwracalne uszkodzenie. Jednak obniżenie temperatury ciała, a zatem także i mózgu, spowalnia lub zatrzymuje wszystkie reakcje chemiczne w naszych komórkach, przez co potrzebują one znacznie mniej tlenu.

Do stosowania metody EPR nie trzeba kosztownych inwestycji. Wystarczy sprzęt medyczny będący na wyposażeniu każdego oddziału ratunkowego. Tisherman podczas wystąpienia mówił, że w przyszłości wprowadzanie w stan anabiozy mogłoby się odbywać już na miejscu wypadku czy na polu walki.

Zgoda FDA

Tisherman zainteresował się procesami mogącymi dać chirurgom więcej czasu na przeprowadzenie operacji na początku swojej lekarskiej kariery. Trafił na przypadek młodego mężczyzny, który został dźgnięty nożem w serce po kłótni o buty do gry w kręgle. - Był zdrowym młodym mężczyzną kilka minut wcześniej, a potem nagle nie żył. Moglibyśmy go uratować, gdybyśmy mieli wystarczająco dużo czasu – przyznał po latach. To zdarzenie w rezultacie doprowadziło go do badania anabiozy i obecnych testów.

Na zastosowanie metody zgodziła się amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków (FDA), której zadania skupiają się m.in. wokół kontroli żywności, leków czy urządzeń medycznych wprowadzanych na rynek USA. Co ważne, FDA wyłączyła stosowanie metody z przepisów obligujących do uzyskania zgody pacjenta, ponieważ obrażenia, przy których zastosowanie ma metoda EPR mogą być śmiertelne i nie ma alternatywnego leczenia.

Zespół naukowców z University of Maryland School of Medicine przeprowadził konsultacje z miejscową społecznością oraz umieścił opisy procesu w gazetach, wskazując przy okazji ludziom stronę internetową, na której mogą zakazać ewentualnego stosowania EPR na sobie.

Plan badań zakłada przeprowadzenie 10 operacji z wykorzystaniem metody EPR i porównanie rezultatów z podobnymi przypadkami, które kwalifikowały się do zastosowania EPR, ale nie zostały niej poddane. Tisherman mówił o przynajmniej jednym pacjencie, u którego zastosowano EPR, ale nie dodał, czy pacjent przeżył. Powiedział, że pełne wyniki zastosowanie metody EPR powinny ukazać się do końca 2020 roku.

Hibernacja na potrzeby dalekich lotów kosmicznych?

Zanim uzyskano zgodę FDA i zaczęto wprowadzać ją do stosowania u ludzi, przeprowadzono szereg eksperymentów na zwierzętach. Badania wykazały, że świnie z ostrym urazem, mogą przetrwać w stanie anabiozy nawet przez 3 godziny. - Czuliśmy, że nadszedł czas, aby zanieść metodę naszym pacjentom – przyznał Tisherman. - Teraz to robimy i dużo się przy tym uczymy. Gdy udowodnimy, że nasza metoda działa, być może uda się rozszerzyć użyteczność tej techniki – zaznaczył.

Tisherman podkreślił, że jego zespół nie bada sposobów na hibernowanie astronautów w misjach kosmicznych. - Chcę wyjaśnić, że nie próbujemy wysyłać ludzi na Saturna. Staramy się kupić sobie więcej czasu, aby uratować czyjeś życie – powiedział. Hibernacje stosowane w podróżach kosmicznych jest obecnie domeną pisarzy science fiction. To wciąż daleka perspektywa, ale być może badania Tishermana będą pierwszym krokiem ku jej opracowaniu.

W rzeczywistości nie wiadomo, na jak długi czas można wprowadzać ludzi w stan anabiozy. Gdy komórki pacjenta są ponownie rozgrzewane, może dojść od tzw. zespołu poreperfuzyjnego, w którym szereg reakcji chemicznych uszkadza komórki. Im dłużej komórki są bez tlenu, tym więcej szkód występuje. Według Tishermana, możliwe jest podanie koktajlu leków, aby zminimalizować te obrażenia i wydłużyć czas anabiozy, ale jak przyznał uczony, potrzeba do tego dalszych eksperymentów.

 

Źródło: New Scientist, The Guardian