Mieszkańcy Wyspy Wielkanocnej, czyli Rapa Nui, stworzyli unikatową kulturę i zwyczaje. Mimo że naukowcy zgłębiają jej dzieje od wielu dekad, nadal nie uzgodniono, kiedy została zasiedlona, ani w jaki sposób rozszyfrować unikatowe pismo rongorongo.
– Dziś nie ma już żadnych wątpliwości, że ludzie przybyli na Wyspę Wielkanocną z Polinezji. Ten fakt potwierdzają badania genetyczne – opowiada w rozmowie z PAP dr hab. Zuzanna Jakubowska-Vorbrich z Instytutu Studiów Iberyjskich i Iberoamerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego. Badaczka analizuje teksty pierwszych podróżników, którzy dotarli do Rapa Nui.
W jej ocenie dla XVIII-wiecznych badaczy jasne było, że ludzie przybyli na Wyspę Wielkanocną z Polinezji – oczywiste były dla nich podobieństwa w postaci zwyczajów, rysów twarzy, ubiorów czy języka. Dopiero później pojawiły się inne koncepcje, w tym Thora Heyerdahla, który twierdził, że jedna z fal osadników trafiła tam z Ameryki Południowej. Żeby przekonać do tego pomysłu opinię publiczną, przeprowadził nawet eksperyment polegający na przepłynięciu tradycyjną tratwą z wybrzeży Ameryki Południowej do wysp Polinezji.
– Obecnie uważa się, że na wyspę ludzie przypłynęli w jednej fali osadniczej prawdopodobnie z wyspy Mangarewa, mogli też mieć związki z Pitcairn – dodaje ekspertka. Zagadką pozostaje jednak motywacja żeglarzy. Być może była to chęć zdobycia nowych terenów, a może przeludnienie? – przypuszcza dr hab. Jakubowska-Vorbrich.
Długo uważano, że nastąpiło to nawet 1500 lat temu, na co miały wskazywać datowania radiowęglowe. Obecnie część badaczy sądzi, że uległy zanieczyszczeniu, stąd uzyskano niewłaściwy wynik. – Polinezyjczycy przybili do brzegów wyspy prawdopodobnie między X a XIII w. – mówi badaczka. Zwraca przy tym uwagę, że nie było to wcale najdalej wysunięte na wschód miejsce, do którego dotarli.
– Z pewnością pojedyncze łodzie musiały dobić też do kontynentu amerykańskiego i powrócić do Polinezji. Dowodem na to są powszechne w Oceanii bataty i tykwy, które pochodzą właśnie z tego kontynentu – zauważa badaczka. Amerykanie zaś zawdzięczają Polinezyjczykom kury – zwierzęta o azjatyckiej proweniencji.
Zagadką natomiast pozostaje unikatowe pismo rongorongo. Inne ludy polinezyjskie nie miały własnego systemu pisma. Dlaczego zatem pojawiło się na jednej z najbardziej osamotnionych wysp świata? Nauka nie znalazła jeszcze odpowiedzi na to pytanie.
– To pismo ideograficzne, podobne do hieroglifów. Składa się z symboli przedstawiających m.in. zwierzęta – opowiada dr hab. Jakubowska-Vorbrich.
Do naszych czasów zachowało się 25 zabytków, na których znajdują się teksty wyryte w piśmie rongorongo. Zdania odczytywano w systemie odwróconego bustrofedonu – należało obracać przedmiot w czasie czytania. W opinii badaczki pismo znała elita wyspy. Niestety po przybyciu Europejczyków jego znajomość szybko poszła w zapomnienie – w XIX w. na wyspę zapuszczali się handlarze niewolników, którzy porwali dużą część mieszkańców wyspy łącznie z jej wodzem.
Na szczęście przetrwały przekazy mówione na temat znaczenia i funkcji moai – czyli monumentalnych kamiennych posągów, ukazujących sylwetki ludzi z dużymi głowami aż do bioder. Stały się symbolem wyspy ze względu na swój bardzo charakterystyczny wygląd. Jak wskazuje badaczka, różnią się wielkością – niektóre ważą kilka, a największe kilkadziesiąt ton. Według szacunków badaczy wykuto około tysiąca sztuk.
– Co do tych szacunków należy być ostrożnym, bo mieszkańcy wyspy zakopali część moai – nie jest jasne dla nas, dlaczego tak się stało – zaznacza badaczka. Jak wyjaśnia, były to wizerunki protoplastów – w tłumaczeniu z języka rapanui były to „żyjące twarze przodków”, do których modlono się. Wierzono, że z czasem przodkowie coraz dalej oddalają się w zaświaty.
Jak opowiada Jakubowska-Vorbrich, to właśnie dlatego po którymś z kolejnych pokoleń wykuwano nowy posąg – w ten sposób powstawał wizerunek przodka bliższego żyjącym. Starsze wykorzystywano czasami jako budulec platform, na których stawiano kolejne. Wśród posągów dominują przedstawienia mężczyzn, ale są też kobiety.
– Kilkaset lat temu widok, jaki ukazywał się wyspiarzom, musiał być zupełnie odmienny od dzisiejszego – po pierwsze w momencie postawienia posągu kamień miał jasną żółto-pomarańczową barwę. Oczy posągów – wkładane podczas ceremonii – wykonywano z białego korala, ze źrenicą z obsydianu – czarnego szkła wulkanicznego. Z kolei platformy, na których je umieszczano, zamarkowano na krawędziach obłożone były czerwonym kamieniem. Teraz posągi i platformy są po prostu szare – opowiada badaczka, która przygotowuje właśnie książkę na temat postrzegania barw przez mieszkańców Rapa Nui i pierwszych Europejczyków, którzy przybyli na wyspę.
Zaznacza, że kolor z pewnością odgrywał ważną rolę wśród mieszkańców wyspy. Na przykład tylko osoby wywodzące się z elity mogły nosić farbowane ubrania. Szczególnie ceniono sobie czerwień i żółć, ale zupełnie nie znano i nie stosowano koloru zielonego i niebieskiego.
Naukowcy nadal spierają się, w jaki sposób transportowano posągi z kamieniołomów. Zdaniem części z nich jako rolek używano bardzo cenionych (bo z czasem coraz rzadszych na Rapa Nui) drzew. Według innych przeciągano je na linach, w pionie. Pomocne w tym miały być kamienne drogi, które znajdują się na wyspie – niwelować miały one zagłębienia i przewyższenia, dzięki czemu transport miał być prostszy. Pierwsza wersja stoi pod znakiem zapytania z tego względu, że na wyspie rosły głównie palmy, które nie są drzewami wytrzymałymi na wielotonowy nacisk.
– Według jednej z legend posągi miały chodzić. A to wszytko dzięki „mana” – co można tłumaczyć jako siłę magiczną, autorytet, ale też wiedzę. Wygląda na to, że posągi „szły” po prostu dzięki nauce – posiadano wiedzę, która pozwalała przesunąć ten ciężar – uważa Jakubowska-Vorbrich.
Rapa Nui zamieszkiwało jedno plemię, na które składało się 10-11 klanów. Każdy z nich miał własną platformę do stawiania posągów – badaczka podkreśla, że były one umieszczane tylko na wybrzeżu, ale twarze posągów były zawsze skierowane do wnętrza wyspy. – To przecież jej mieszkańców miały chronić i wspierać – zaznacza.
Władzę nad wyspą sprawowali dziedzicznie przedstawiciele tylko jednego klanu. Natomiast spośród wszystkich wybierany był przywódca duchowy – jednak ta funkcja pojawiła się najprawdopodobniej później w historii wyspy. Każdy z kandydatów wskazywał zawodnika, który w jego imieniu brał udział w specjalnej konkurencji. Polegała na jak najszybszym znalezieniu jaja rybitwy czarnogrzbietej na sąsiadującej wysepce.
– Wybrany w ten sposób przywódca duchowy sprawował pieczę nad wyspą w sposób szczególny, bo swoją „kadencję” spędzał w odosobnieniu – w jaskini lub chacie, gdzie nie mógł rozmawiać z nikim prócz pomocnika, myć się czy obcinać paznokci – opowiada Jakubowska-Vorbrich. Lokalni mieszkańcy przebywali doń ze swoimi prośbami, które spełnić miał ich duchowy lider. W ocenie niektórych badaczy mógł być on uważany za ziemskie wcielenie jednego z bogów.
W popularnych doniesieniach pojawia się czasami informacja, że w momencie przybycia Europejczyków na wyspę stan jej środowiska był opłakany, a lokalni mieszkańcy przymierali głodem.
– Taki obraz nie jest prawdziwy. Nie mamy żadnych dowodów na klęskę głodu w tym okresie. Wręcz przeciwnie, dzięki badaniom w ostatnich latach dowiedzieliśmy się, że rolnictwo na Wyspie Wielkanocnej stało na bardzo wysokim poziomie, a dzieci były karmione piersią do 3. roku życia – argumentuje ekspertka. W jej ocenie prawdziwa katastrofa nastąpiła na Wyspie Wielkanocnej dopiero w XIX w., kiedy dotarli tam łowcy niewolników.
– Był to koniec dla struktury społecznej, która istniała na wyspie od kilkuset lat. Pustkę wypełnili misjonarze – dziś mieszkańcy Rapa Nui są chrześcijanami, choć część dawnych wierzeń przetrwała – stwierdziła badaczka.